Dawno nie czytałam w takim tempie i sama tym jestem zdziwiona. Nie, nie samym tempem czytania, bo zawsze tak miałam, że jeśli książka mnie wciągnęła i dało się ją czytać jednym tchem, to czytałam póki książka się nie skończyła... Moje zdziwienie dotyczy reakcji na książki jednego konkretnego autora, bo mimo że wcześniej go nie znałam, to od razu zaszufladkowałam jego powieści do książek typu: przeczytać i zapomnieć. Poza tym coraz częściej łapię się na tym, że zdecydowanie wolę powieści polskich autorów, bo tam jest nasza polska rzeczywistość, a zagraniczne to nieraz zdają się przedstawiać niby codzienne, zwyczajne życie, a mimo tego odnoszę wrażenie, że to zupełnie inny świat...
Po pierwszą książkę R.P. Evansa sięgnęłam z ogromną dozą ostrożności. Pomyślałam, że przeczytam kilka stron i najwyżej odłożę. Tyle że po tej pierwszej zaraz sięgnęłam po następną, i po następną...
Przed momentem zamknęłam "Obiecaj mi". Zamknęłam, bo zdążyłam ją wręcz pochłonąć. Trudno mówić o zwyczajnym czytaniu, gdy czytelnik ma wrażenie, że chłonie treść całym sobą, wszystkimi swoimi zmysłami. Najbardziej wymowna jest cisza, ale nie tym razem... Tym razem chcę na gorąco podzielić się swoimi przemyśleniami i odczuciami. Dlaczego? By pielęgnować w sobie tę nadzieję... Nadzieję i wiarę w to, że życie potrafi być pełne również tych miłych niespodzianek. Tak często zapominamy o tym, że drugi człowiek może być ANIOŁEM. Nie w znaczeniu dosłownym, ale któż z nas nie zna słynnego zdania Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają jak latać (Antoine de Saint-Exupéry)... Tyle że życie pisze różne scenariusze i nawet ci najprawdziwsi przyjaciele nieraz odchodzą... A może niekoniecznie przyjaciel musi być tym, kto przypomina nam jak latać? Może niekoniecznie PRZYJACIEL musi udostępniać nam swych skrzydeł, gdy sami jesteśmy zbyt słabi? Może wystarczy czyjś uśmiech, dobre słowo, dłoń wyciągnięta w najmniej oczekiwanym momencie? I już życie nabiera blasku, i już życie nabiera innych barw...