poniedziałek, 30 czerwca 2014

Dania Babci Zosi - na ratunek :)

I tym razem Dania Babci Zosi firmy SYS nadciągnęły z odsieczą :) Niespodziewani goście w dniu, gdy obiad miałam zaplanowany na nieco późniejszą godzinę i oczywiście chwila PANIKI. Sama może zrobiłabym sobie kawałek chleba, ale dzieci? Wypadałoby na szybko jakiś ciepły posiłek przygotować, ale w głowie chwilowy brak pomysłów. Na szczęście w spiżarce znalazłam RYŻ Z GROSZKIEM I MARCHEWKĄ :) Tym razem postanowiłam przyrządzić "ulepszoną" wersję, czyli zgodną z propozycją serwowania znajdującą się na opakowaniu.

Dwie ogromne zalety DAŃ BABCI ZOSI już wspominałam we wcześniejszych wpisach, czyli po pierwsze są niezwykle szybkie w przygotowaniu (w przypadku Ryżu z groszkiem i marchewką dokładnie 20 minut) a po drugie żadnej chemii - tylko naturalne składniki (ryż, groszek zielony, marchewka, cebula). 

Wybrałam sposób przygotowania według babci (a tak, mamy dwa do wyboru: wg babci i wg wnuka). Zagotowałam 600ml wody (dla porcji na 4 osoby), wsypałam zawartośc dwóch torebek oraz płaską łyżeczkę soli oraz odrobinkę oleju. Przykryłam szczelnie pokrywką i gotowałam przez 12 minut na minimalnej mocy palnika. Zdjęłam z kuchenki, zamieszałam i szczelnie przykryty garnek odstawiłam na 5 minut. 

W międzyczasie usmażyłam omlet z czterech jaj (dodając sól i pieprz do smaku). Lekko przestudzony zwinęłam w rulonik i posiekałam na paseczki. Teraz wiem, że mogły być jeszcze cieńsze, ale i tak wyszło super :) Wymieszałam z ryżem z groszkiem i marchewką i..... GOTOWE :)
Naprawdę PYYYYYCHA :) 

A w tajemnicy zdradzę Wam, że w zanadrzu już mam konkurs, w którym nagrodą będą dwa Dania Babci Zosi :) Będziecie więc mogli wypróbować sami :)

niedziela, 29 czerwca 2014

WYNIKI rozdania nr 1 :)

Tadam :) Tak więc mamy zwycięzcę pierwszej rozdawajki :) 27 osób spełniło wszystkie wymogi i spośród nich została wylosowana ELŻBIETA ŚWITULSKA :) Gratuluję i proszę o przesłanie danych do wysyłki na pw na facebooku :)

niedziela, 22 czerwca 2014

"Dziewczyny z Powstania" i... dokąd zmierzasz świecie?

Chciałam dzisiaj napisać recenzję książki "Dziewczyny z Powstania" Anny Herbich, ale już tyle tych recenzji jest, że nieraz zastanawiam się jaki to ma sens... Z drugiej strony mam świadomość, że moje recenzje często są po prostu INNE. Pewnie z punktu widzenia polonisty trudno nawet nazwać je recenzjami, bo pełne są moich osobistych przemyśleń. A uwierzcie: "Dziewczyny z Powstania" naprawdę dają dużo do myślenia i to nie tylko o tym, co było... Jak dla mnie są idealną okazją do zatrzymania się w biegu i do przemyśleń nad tym, co jest i nad tym, dokąd to wszystko zmierza... 

Niestety porównując to, co było, z tym, co jest, ani jako społeczeństwo, ani jako jednostki, nie wypadamy korzystnie. I już wcale nie dziwią słowa słyszane dawniej od babć: ZA MOICH CZASÓW... A teraz już mało kto ma odwagę wypowiedzieć to zdanie głośno. Jedni obawiają się wyśmiania, że niby nie nadążają za zmianami i pozostają w tyle... Inni starają się przystosować do współczesnych realiów i nieważne, że przy tym trzeba nagiąć mnóstwo własnych światopoglądów, całkowicie przewartościować swój świat, stworzyć na nowo definicje wielu słów. 

Jednym z modnych pojęć jest ASERTYWNOŚĆ. Nie będę przytaczała definicji - kto będzie chciał sobie przypomnieć "wygoogluje" bez trudu :) Ja tylko chciałabym zwrócić uwagę na to, że asertywność to NIE JEST odmawianie typu: nie zostanę dłużej w pracy, bo skończyłam pracę 5 minut temu (swoją drogą, ciekawe czy bohaterkom "Dziewczyn z Powstania" przyszłoby w ogóle coś takiego do głowy). Teraz pseudo ASERTYWNOŚĆ jest często usprawiedliwieniem własnego.... LENISTWA, WYGODNICTWA i BRAKU EMPATII. Aż tak świat się zmienił? Aż tak trzeba przewartościować wszystko? A może wygodniej postawić świat do góry nogami? Nieważne, że narobimy zamieszania, huku i rumoru. Oto w końcu chodzi, by coś się działo, by nie było nudno i by wszyscy zauważyli, że NADESZŁO NOWE. I jestem oczywiście ZA, ale pod warunkiem, że to NOWE będzie lepsze... Ciągle tylko zmiany, i zmiany.... Tylko dlaczego każdy na hasło ZMIANY od razu mówi, że ONE ZAWSZE są na GORSZE? Nie, to akurat nie ma nic wspólnego z naszą przypadłością narodową, czyli narzekaniem. Tak naprawdę coraz częściej wstydzimy się przyznawać, że coś w naszym życiu jest nie tak. Wstydzimy się, bo a nuż ktoś ma gorzej? Ewentualnie - i chyba tak jest niestety częściej - nie przyznamy się, bo KTOŚ się z tego ucieszy, bo KTOŚ kiedyś to wykorzysta przeciwko nam... Tak więc narzekamy tylko wtedy, gdy wydaje nam się, że możemy sobie na to pozwolić, czyli przed przyjaciółmi lub bliskimi znajomymi... A co będzie gdy to nasze ZAUFANIE zostanie podeptane i zmieszane z błotem? NIC. Zamkniemy się w sobie, jakby tak być po prostu musiało.

Ps. A recenzja będzie jutro :)

piątek, 20 czerwca 2014

Zakup płyty indukcyjnej = zmiany w wyposażeniu kuchni

Przed dwoma laty wygrałam prawdziwe cudeńko: płytę indukcyjną oraz piekarnik elektryczny firmy Bosch. Radość nie do opisania, zwłaszcza że stary piekarnik już wcześniej przestał ze mną współpracować: rozleniwił się i nie chciał mi dopiekać ciast. Zresztą i stara płyta elektryczna pozostawiała już wiele do życzenia i znowu potwierdziło się to, że w niektóre sprzęty lepiej zainwestować parę złotych więcej, a mieć pewność, że dłużej nam posłużą, a jeśli nie to są to na tyle solidni producenci, że staną na odpowiednim poziomie i załatwią sprawę tak jak należy. Niestety rzeczywistość jest jaka jest i chyba nie ma nikogo, kto nie "naciąłby się" na sprzęt, który psuje się zaraz po upływie okresu gwarancji :( O tym może jednak innym razem :)


Tak więc nowa płyta indukcyjna była spełnieniem moich marzeń. Wówczas jeszcze nie wiedziałam, że to wydarzenie zasługuje na miano REWOLUCJI w mojej małej kuchni. Dlaczego? Nagle okazało się, że ŻADNA moja patelnia nie chce współgrać z tym cudem techniki. I jak tu przetrwać choćby parę dni bez patelni? Na szczęście z garnkami było ciut lepiej.  Co prawda moje najnowsze garnkowe nabytki mnie zawiodły, ale przeprosiłam stare garnki emaliowane, bo tylko one były w stanie dotrzymać kroku mojej nowej płycie... Oczywiście najprościej było po prostu wybrać się na zakupy i po prostu kupić taki "sprzęt" kuchenny, który miał odpowiednie oznakowanie. Jednak nasza polska rzeczywistość jest jaka jest i na takie szaleństwo zakupowe musiałam poczekać. W pierwszej kolejności trzeba było kupić patelnię... Garnki kompletowałam stopniowo i tu niestety spotkało mnie niejedno rozczarowanie. Czy naprawdę na zestaw garnków trzeba wydać kilka tysięcy, by mieć gwarancję wysokiej jakości? Co z tańszymi wyrobami? Czy naprawdę WSZYSTKIE jak jeden są do niczego? O tym (i nie tylko) w najbliższym czasie na moim blogu, a jeśli ktoś ma ochotę podzielić się swoimi doświadczeniami, serdecznie zapraszam do wpisów w komentarzach, w pw na facebooku https://www.facebook.com/wzyciuzakochana?fref=ts lub przez formularz "Napisz do mnie" :)

wtorek, 17 czerwca 2014

Mała przekąska na ciepłą kolację, czyli... KOTLECIKI z KALAFIORA

Dzisiaj moi domownicy zażyczyli sobie ciepłej kolacji, a że już dawno nie robiłam naszych ulubionych KOTLECIKÓW Z KALAFIORA, więc przynajmniej nie musiałam długo się zastanawiać, co by tu przyrządzić :)

Przepis najprostszy w świecie, a efekt naprawdę rewelacyjny :) Przepraszam, że zdjęcie jest jakie jest, ale nie zdążyłam ładnie poukładać na listkach sałaty, bo pochłonęli co do jednego :)


Składniki:
1 kalafior
1 jajko
bułka tarta
sól, pieprz do smaku
olej do smażenia

Przygotowanie
Kalafiora gotujemy do miękkości w osolonej wodzie. Odcedzamy i czekamy aż przestygnie. Rozdrabiamy go (ja zawsze robię to za pomocą zwykłego widelca), dodajemy jajko, przyprawy do smaku, bułkę tartą. Można dodać np. zielony koperek, ale moje najmłodsze dziecię średnio za zieleniną przepada, więc koperek odpuściłam :) Smażymy na rozgrzanym oleju na jasnozłoty kolor :)

Jak to mówią moje dzieci: PYYYYCHA :)

poniedziałek, 16 czerwca 2014

LUKSJA - mleczko pod prysznic i balsam w jednym

Pierwszy "egzemplarz" kupiłam zupełnie przez przypadek. Skusił mnie obietnicą nawilżonej i jedwabiście gładkiej skóry oraz... prostotą szaty graficznej na opakowaniu. Taka prostota zawsze kojarzy mi się z luksusem oraz elegancją i tym razem wcale się nie zawiodłam :)

Pierwsze mleczko Luksji zagościło w moim domu późną jesienią. Z racji takiej a nie innej pory roku wybrałam zapach nieco słodkawy, czyli mleczko zawierające odżywczy olej sezamowy. Dlaczego akurat ten zapach? Bo kojarzy mi się z rozpieszczaniem :) Latem skóra jest muskana promykami słońca i akurat mojej skórze dobrze z tym... Wczesną jesienią chyba jeszcze żyje wspomnieniami, ale gdy nadchodzi ta bardziej deszczowa i ponura pora, to czuję, że mojej skórze czegoś brak. Jak dla mnie dodatkowym atutem jest to, że słodycz w zapachu jest delikatna i w niczym nie przypomina zapachu miodu (niestety nie mam pojęcia skąd ta moja awersja do kosmetyków pachnących lepkim miodem :( )


Nawilżające i odżywcze właściwości mleczka pod prysznic ze składnikami balsamu sprawiły, że moja jesienna skóra przygotowująca się już do zimy, szybko wróciła do normy. Prawda jest taka, że w moim zabieganym życiu wieczorem nieraz brakuje chęci i sił, by wyciągnąć rękę po balsam do ciała i zawsze wtedy myślę: to tylko jeden dzień (oczywiście liczebnik "jeden" jest później zastępowane przez "dwa" lub "trzy"), więc nic się nie stanie (naprawdę zazdroszczę osobom, dla których wieczorna pielęgnacja ciała jest najświętszym rytuałem od którego nie ma odstępstw). Ale owszem... Stawało się, bo skóra potrzebuje stałego odżywiania i nawilżania, więc nie tak łatwo było te moje grzeszki ukryć. A teraz nareszcie mam spokój :) I teraz naprawdę mogę powiedzieć, że nic się nie stanie, bo po użyciu mleczka LUKSJA skórze niewiele do szczęścia potrzeba. Ostatnio jednak ta sezamowa słodycz zaczęła ciut drażnić mój zmysł powonienia :) Oczywiście dlatego, że nareszcie mamy słoneczko :) Na szczęście mleczko LUKSJA występuje również w innych wariantach zapachowych i znalazłam dla siebie zapach idealny na letnie upały :) Mleczko zawierające mleczko owsiane - poza tym, że nadaje skórze miękkość, gładkość i elastyczność - ma nieco orzeźwiający aromat... Tak, jakby zostało stworzone, by sprowadzać na ziemię i nie dać się ponieść zbyt wysoko w obłoki... Swoją drogą, co za dużo to niezdrowo, więc skórze pachnącej słodyczą lata, bardzo potrzeba zimnego prysznicu w postaci odpowiedniego zapachu.

sobota, 14 czerwca 2014

ZACZATOWANI część 2

Mimo tego wszystkiego przez kilka tygodni niecierpliwie wyczekiwałeś mojego przybycia. A ja przychodziłam, choć to chyba niewłaściwie określenie... Biegłam w pośpiechu ulicami miasta. Mijałam ludzi. Potem już tylko jakieś korytarze... Jeszcze schody jedne i drugie... I już mogłam włączyć komputer. Sekundy ciągnące się w nieskończoność, ale nareszcie ten moment: jestem w sieci. Wiedziałam, że czekasz, że musisz czekać. Nie mogło być inaczej. Myśli o mnie powracały do ciebie z podwójną siłą. Im bardziej odganiałeś je od siebie, tym były intensywniejsze. A ja to czułam... Jakby jakieś fluidy przechodziły od ciebie do mnie...
Gra.
Zabawa.
Sieć.

czwartek, 12 czerwca 2014

ZUS czy OFE, czyli odrobina polityki w życiu każdego z nas... PODEJMIJ DECYZJĘ DO 31 LIPCA!

Dziś będzie zupełnie inaczej i z góry przepraszam tych, którzy się rozczarują... Niestety choćby człowiek chciał się trzymać jak najdalej od polityki i tego WIELKIEGO ŚWIATA, to w którymś momencie i tak nastąpi bardziej lub mniej bolesne zderzenie z nim... Skąd ten mój dzisiejszy post? Z racji zbliżającego się ostatecznego terminu, w którym wypadałoby zadeklarować się czy nasze składki na ubezpieczenie emerytalne nadal mają trafiać do OFE (Otwartych Funduszy Emerytalnych) czy wolimy jednak ZUS, znajomi pytali mnie o zdanie... A ja? Wstyd przyznać, ale nie potrafiłam udzielić im żadnej odpowiedzi, bo po prostu wcale jeszcze nad tym nie myślałam... Zawsze wydaje mi się, że jest na to jeszcze dosyć czasu... A prawda jest bardziej bolesna: CZAS tak ucieka, że ani człowiek się obejrzy, a będzie 1 sierpnia i ... za późno na jakąkolwiek decyzję.

Pewnie nadal czekałabym odganiając od siebie te bardziej i mniej polityczne dylematy, gdyby nie artykuł, na który dzisiaj się natknęłam.
http://wgospodarce.pl/informacje/13924-wsieci-ludzie-w-ogole-nie-powinni-sie-dowiedziec-o-wyborze-ofe-czy-zus-mowi-doradca-premiera

wtorek, 10 czerwca 2014

NAJŁATWIEJSZE ciasto z owocami

Tempo czytania książek niestety wolniejsze, bo utknęłam w takiej jednej :/  Nie lubię książek, których nie mogę polecić i zazwyczaj zupełnie je przemilczam. Tej jeszcze daję szansę, bo pozostało to przeczytania jeszcze całkiem sporo :) Tak więc może coś na osłodę?

Sezon truskawkowy w pełni, więc bez ciasta z truskawkami nijak obyć się nie może :) A kiedy ma się prosty i tani przepis na ciasto z owocami, to żyć nie umierać :) Osobiście wykorzystuję do pieczenia formę o wymiarach 27x37cm i zawsze przygotowuję podwójną porcję ciasta (w przeciwnym przypadku ciasto jest bardzo niskie i nie wygląda zbyt apetycznie).


Składniki:
2 jaja
1 szkl. cukru
200ml słodkiej śmietany
2 łyżki oleju
2 szkl. mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
owoce

Przygotowanie:
Jaja miksujemy z cukrem, a następnie dodajemy śmietanę i olej. Po wymieszaniu dodajemy przesiana mąkę i proszek do pieczenia. Ciasto wylewamy na blachę, na wierzchu układamy owoce.
Pieczemy w temp. 160-170 stopni C przez ok. 35 minut (przy podwójnej porcji ciasta osobiście wydłużam czas pieczenia do ok. 45 minut)

Proste, prawda? Uwierzcie, nawet ktoś, kto nie ma doświadczenia w pieczeniu, poradzi sobie. Jedyne o czym warto pamiętać to to, by jaja z cukrem ubijać kilka minut (ładniej wtedy wyrośnie). Smacznego :)

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Upały niekoniecznie równają się czerpaniu przyjemności z gotowania, ale można to sobie ułatwić ;)

Nie ukrywam, że gdy termometr za oknem wskazuje 27 stopni C w cieniu, ostatnią rzeczą o jakiej marzę jest ślęczenie w kuchni. Każdy, kto jednak musi przygotować ciepły posiłek, ma na takie dni niejedną alternatywę... Dla mnie jednym z rozwiązań są dania babci Zosi firmy SYS. Wcześniej wspomniałam już o plackach ziemniaczanych, a dziś chciałabym wspomnieć o mojej ulubionej zupie z dań babci Zosi, czyli BARSZCZU UKRAIŃSKIM :)

Co takiego zachwyca w tych daniach? Niewątpliwie to, że są proste w przygotowaniu, ale jak dla mnie niezmiernie ważne jest to, że nie są naszpikowane chemią. 

Barszcz ukraiński z suszonych warzyw. (…) Użyte w zupach warzywa sami uprawiamy i suszymy (…)” I jak tu nie ulec czarowi tego cudeńka? Tylko naturalne składniki, bez konserwantów, aromatów, chemicznych wzmacniaczy smaku… Jednak każdy wie, że skład to jedno, a smak drugie i bywa, że człowiek się rozczarowuje. Pomimo więc całego mojego zapału do przygotowania Dania Babci Zosi pozostawał ten margines wątpliwości: co z tego wyniknie i czy da się zjeść. Samo jednak się nie ugotuje, więc przystąpiłam do działania – zgodnego z instrukcją na opakowaniu.


Zawartość torebki z warzywami wsypałam do 1 litra zimnej wody dodając łyżkę oleju. I tu już miła niespodzianka, bo te suszone warzywa to były takie sympatyczne kawałki, a nie jakieś bezkształtne zmiażdżone wióry. Następnie trzeba było gotować to cudo przez 20 minut od zawrzenia i z przyjemnością patrzyłam, jak wspaniale bezbarwna do tej pory woda nabiera kolorów. Po tych 20 minutach dodałam mieszankę przypraw, ale zanim ją dodałam musiałam nawdychać się tego czarodziejskiego aromatu… Poczułam się, jakbym naprawdę przeniosła się do starej babcinej kuchni w małym domku pod lasem, z dala od zgiełku i ulicznego brudu. Po dodaniu przypraw jeszcze tylko 5 minut i barszcz gotowy… Tak cudownie pachniał i wyglądał, że nie mogłam powstrzymać się, by od razu nie posmakować. Smak dorównywał aromatowi roznoszącemu się po kuchni, więc czym prędzej położyłam jeszcze na każdym talerzu po łyżce gęstej kwaśnej śmietany, wymieszałam i dumnie zaniosłam domownikom. Zobaczyć te błogie miny – bezcenne.


Jedyny malutki minusik jest taki, że na opakowaniu było zaznaczone, że jest to opakowanie na 4 osoby. Producent jednak chyba nie pomyślał, że coś tak smacznego to chce się jeść i jeść, więc myślę, że faktycznie wystarczy zaledwie na 3 talerze, ale oczywiście za to pełne.


Ps. Gdyby ktoś zaczął szperać w necie to znajdzie właśnie taką moją recenzję :) Oświadczam, że TO MOJA OPINIA, a nie plagiat :)

niedziela, 8 czerwca 2014

ROZDANIE nr 1 :)

Kiedyś wspomniałam, że mój blog będzie o wszystkim :) Wspomniałam też, że jestem wieczną poszukiwaczką i chyba każdy z nas ciągle czegoś poszukuje. Miłości, przyjaźni, dobrej książki, idealnego kremu pod oczy, żelu pod prysznic, który zachwyci np. swoim zapachem... Lada moment pojawią się pierwsze opisy moich ODKRYĆ... Trafiam na nie zupełnie przypadkowo: a to gdzieś wygram, a to dostanę do testowania, a to kupię z nadzieją, że to właśnie TO cudo... Każdy z nas zna ten zawód, dlatego ZAWSZE będę pisała szczerze, co myślę na temat danego produktu. Jeśli miałabym skłamać to wolałabym po prostu przemilczeć... Wiem jednak, że bywa i tak, że jednej osobie coś nie podpasuje, a inna się tym zachwyci, więc pamiętajcie proszę, że zawsze są to MOJE OPINIE i MOJE ODCZUCIA. Póki co, żeby Was Kochani zachęcić do zaglądania na mojego bloga i na mój fanpage, ogłaszam pierwsze ROZDANIE (i na pewno nie ostatnie). Z czasem będą również na pewno konkursy kreatywne :)


Warunki wzięcia udziału w rozdaniu są następujące:
1) dodaj bloga do obserwowanych
2) polub fanpage na facebooku https://www.facebook.com/wzyciuzakochana
3) udostępnij publicznie na facebooku informację o rozdaniu 
4) na facebooku w komentarzu do posta informującego o rozdaniu https://www.facebook.com/wzyciuzakochana/posts/753989341320506 
napisz: Obserwuję jako..... (oczywiście w miejsce kropek wpisujesz odpowiednie dane :)

Spełnienie wszystkich czterech warunków jest niezbędne do wzięcia udziału w rozdaniu.
Sponsorem nagrody jestem JA. Wysyłka na mój koszt tylko na terenie Polski.
TERMIN trwania rozdania: od 08.06.2014 do 27.06.2014 włącznie. 
Wyniki zostaną ogłoszone do 30.06.2014 r. 
Zwycięzca będzie miał 3 dni na wysłanie na pw na facebooku swojego adresu. Po tym czasie losuję kolejną osobę.
Nagroda jest jedna i w jej skład wchodzą kosmetyki VENUS: balsam do ciała ujędrniający wspomagający likwidację cellulitu oraz pianka do golenia z ekstraktem z melona i grejpfruta :)


sobota, 7 czerwca 2014

Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą....

Tych słów nikomu nie trzeba przybliżać... Każdy choć raz je usłyszał lub przeczytał, a mimo tego  niestety nie każdemu zapadają w pamięci... O tak, oczywiście, że pamiętamy: obiło się o uszy, czytaliśmy, może nawet wzruszyliśmy się. Później jednak szybko zapominamy i dzielnie, z wypiętą piersią, ruszamy wprost do dżungli życia. Niechętnie dzielimy się czymkolwiek, bo przecież przetrwają najlepsi, więc to MY musimy być zwycięzcami. Niechętnie dajemy cokolwiek, bo a nuż w którymś momencie tego czegoś nam zabraknie? MÓJ czas, MIŁOŚĆ, PRZYJAŹŃ, odrobina ZAINTERESOWANIA, UWAGI, UŚMIECH, SPOJRZENIE... A nuż zbiednieję?

Demonizuję? Może odrobinkę :) Chociaż ilu z tych, którzy dążą po trupach do celu, przyzna się kiedykolwiek do tego? Ilu będzie miało tyle odwagi, by przyznać, że nie liczą się środki tylko cel?

"Człowiek człowiekowi wilkiem".... Człowiek człowieka utopiłby w łyżce wody, o ile tylko udałaby się taka sztuka... 

Czy kiedyś zatrzyma się? Czy obejrzy się za siebie za tymi, których gdzieś kiedyś zostawił? To nie są pytania retoryczne i sama chętnie na nie odpowiem: ZATRZYMA SIĘ.... OBEJRZY SIĘ... Tylko czy nie będzie już za późno? Będzie gotów nawet cofnąć się, zawrócić, byle naprawić swój błąd. Cóż jednak zastanie tam za sobą? Nieodebrane połączenie, smsa zawieszonego gdzieś w próżni, świecące się słoneczko na gadu-gadu z opisem "Zaraz wracam" i oś czasu na facebooku, na której od pewnego czasu panuje zupełna cisza... I te buty, i kubek z niedopitą kawą, kota, który błąka się po pokoju... Wszak "tego się nie robi kotu"... A drugiemu człowiekowi? Wypada go zostawić wtedy, gdy schował dumę do kieszeni i zawrócił? I znowu JA jestem najważniejszy, bo ktoś mi to zrobił... KTOŚ mnie zostawił, nie poczekał na moje "przepraszam", nie poczekał na łaskawe spojrzenie...

Śpieszmy się kochać ludzi... Tak szybko odchodzą.... 

środa, 4 czerwca 2014

Człowiek jednak pozostaje GŁUPCEM do końca życia ;)

Są pisarze, którzy wzbudzają mnóstwo kontrowersji, a opinie na temat ich twórczości są tak skrajne, że nie pozostaje już żaden margines... Myślę, że prawie każdy zgodzi się z tym, że jednym z takich twórców jest Paulo Coelho...

Nakładem wydawnictwa Drzewo Babel właśnie ukazała się najnowsza książka Coelho "Zdrada". Bardzo chciałam ją dorwać, bo akurat należę do tej części społeczeństwa, która uwielbia książki tego autora. Owszem, są takie, których nie przeczytałam, ale przecież nie może nie być wyjątków od reguły :) Patrząc na opis "Zdrady" na okładce pomyślałam, że tę akurat muszę przeczytać. Dlaczego? Zanim odpowiem na to pytanie, przytoczę go...


Linda ma 31 lat. Wszyscy uważają, że ma wspaniałe życie. Mieszka w Szwajcarii, w jednym z najbezpieczniejszych państw świata. Ma kochającego męża, urocze i dobrze wychowane dzieci oraz świetną pracę dziennikarki.

Jednak zaczyna buntować się przeciw rutynie i przewidywalności swojego życia. Nie jest w stanie dłużej udawać, że jest szczęśliwa, gdy w rzeczywistości czuje jedynie apatię.

Wszystko zmienia się, kiedy spotyka swojego byłego chłopaka. Jakub jest znanym politykiem, z którym przeprowadza wywiad. Podczas spotkania budzi się w niej dawno zapomniane uczucie - pożądanie.

Wbrew wszystkiemu postanawia zdobyć dawną miłość. Chcąc osiągnąć swój cel, musi sięgnąć dna ludzkich uczuć, by na koniec odnaleźć szczęście.

A teraz czas na moją odpowiedź na pytanie, dlaczego tak bardzo chciałam ją przeczytać... 

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Moje marzenia.... i "ZACZATOWANI" część 1.

Wiele, wiele lat temu marzyłam o tym, by napisać książkę... Z racji tego, że marzenia bez naszej pomocy nie do końca mają ochotę się spełniać, nawet spróbowałam pisać :) Dziś wiem, że było to bardzo, bardzo nieporadne, ale nie zmienia to faktu, że SENTYMENT pozostał :) Dlatego dziś część pierwsza tego, co przed laty zatytułowałam jako "ZACZATOWANI"... To tak prawie z dedykacją dla kilku osób... Łudzę się, że może kiedyś na emeryturze będę miała czas i większy zapał do pisania :)



ZACZATOWANI

        Pytałeś, jaka jestem... Śmiałeś się do samego siebie, a ja milczałam. Sekundę, dwie, trzy, całą wieczność. Jak opisać siebie komuś tak odległemu, że wręcz nierealnemu? Komuś, od kogo dzielą mnie setki kilometrów... Wyjątkowo długich kilometrów...
 W jaki sposób wyrazić brąz moich oczu, ciepły chłodem smutku? Jak w kilku słowach opowiedzieć ci o wietrze, który rozwiewa moje włosy pieszcząc je każdym swym oddechem? Jak opisać swój uśmiech, tak rzadko ostatnio goszczący na mojej twarzy? A barwę mego głosu? Gest dłoni odgarniającej włosy? Zamyślenie, rozmarzenie, czoło zmarszczone w gniewie, radość rozbłyskującą w mych oczach iskrami?
 Obcemu mężczyźnie, siedzącemu przed innym monitorem komputera, nie da się tego przekazać... Jestem zbyt skomplikowanym zbiorem myśli, uczuć, słów i gestów... Zbyt zawiłym labiryntem... I tak pogubiłbyś się w nim... Więc dla twojego dobra lepiej, że nie potrafię tego wszystkiego oddać słowami.