Nie, nie zapomniałam o blogu, ale prowadzę ostatnio walkę... Na szczęście nie z KIMŚ lecz z CZYMŚ :) To COŚ tkwi we mnie i każe mi odłożyć na bok książkę, z którą męczę się już przez jakieś 125 stron... Niby tylko 125 stron, ale - i tutaj przyznaję z ciężkim sercem - te 125 stron czytam już chyba ponad tydzień... Staram się codziennie przed snem przeczytać chociaż odrobinkę i za każdym razem mam nadzieję, że nareszcie jakimś cudem porwie mnie i przeniesie w świat malowany przez autora pięknymi słowami, a zarazem jakby otoczony magicznym kręgiem, przez który ja, jako czytelnik, nijak przeniknąć nie mogę...
Nie czuję się z tym najlepiej, bo jest to książka, którą bardzo chciałam przeczytać. Na dodatek zbiera mnóstwo dobrych recenzji, a dla mnie jest nie lada wyzwaniem... Zaczęłam nawet zastanawiać się, czy ze mną wszystko w porządku, skoro ludzie się zachwycają, a ja się męczę. Pobuszowałam więc nieco i natknęłam się na recenzję, której autor przyznaje, że trudno było mu przebrnąć pierwszą część książki... No dobrze, tyle że ta pierwsza część to ponad 200 stron, czyli prawie 1/3 powieści. Czy rzeczywiście to, co znajduje się na pozostałych stronicach, warte jest tego poświęcenia?
Uffff, no to wyrzuciłam z siebie to, co mnie ostatnio męczy :)
Co to za ambitna książka, Asiu?
OdpowiedzUsuńambitna to może źle powiedziane ;) przemilczę tytuł, bo może komuś innemu by się podobała, chociaż osobiście nikogo takiego nie spotkałam... osoby, którym ją pożyczyłam, też nie przebrnęły :(
Usuń