środa, 28 maja 2014

R.P. Evans, czyli ktoś kto daje nadzieję...

Dawno nie czytałam w takim tempie i sama tym jestem zdziwiona. Nie, nie samym tempem czytania, bo zawsze tak miałam, że jeśli książka mnie wciągnęła i dało się ją czytać jednym tchem, to czytałam póki książka się nie skończyła... Moje zdziwienie dotyczy reakcji na książki jednego konkretnego autora, bo mimo że wcześniej go nie znałam, to od razu zaszufladkowałam jego powieści do książek typu: przeczytać i zapomnieć. Poza tym coraz częściej łapię się na tym, że zdecydowanie wolę powieści polskich autorów, bo tam jest nasza polska rzeczywistość, a zagraniczne to nieraz zdają się przedstawiać niby codzienne, zwyczajne życie, a mimo tego odnoszę wrażenie, że to zupełnie inny świat...

Po pierwszą książkę R.P. Evansa sięgnęłam z ogromną dozą ostrożności. Pomyślałam, że przeczytam kilka stron i najwyżej odłożę. Tyle że po tej pierwszej zaraz sięgnęłam po następną, i po następną... 

Przed momentem zamknęłam "Obiecaj mi". Zamknęłam, bo zdążyłam ją wręcz pochłonąć. Trudno mówić o zwyczajnym czytaniu, gdy czytelnik ma wrażenie, że chłonie treść całym sobą, wszystkimi swoimi zmysłami. Najbardziej wymowna jest cisza, ale nie tym razem... Tym razem chcę na gorąco podzielić się swoimi przemyśleniami i odczuciami. Dlaczego? By pielęgnować w sobie tę nadzieję... Nadzieję i wiarę w to, że życie potrafi być pełne również tych miłych niespodzianek. Tak często zapominamy o tym, że drugi człowiek może być ANIOŁEM. Nie w znaczeniu dosłownym, ale któż z nas nie zna słynnego zdania Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają jak latać (Antoine de Saint-Exupéry)... Tyle że życie pisze różne scenariusze i nawet ci najprawdziwsi przyjaciele nieraz odchodzą... A może niekoniecznie przyjaciel musi być tym, kto przypomina nam jak latać? Może niekoniecznie PRZYJACIEL musi udostępniać nam swych skrzydeł, gdy sami jesteśmy zbyt słabi? Może wystarczy czyjś uśmiech, dobre słowo, dłoń wyciągnięta w najmniej oczekiwanym momencie? I już życie nabiera blasku, i już życie nabiera innych barw...

wtorek, 6 maja 2014

NADZIEJA pozostaje do samego końca...

Tym razem zaznaczam na samym wstępie: TO NIE JEST RECENZJA :) To jedynie MOJE SUBIEKTYWNE odczucia po przeczytaniu książki. Nie wiem jeszcze co z tego wyjdzie, ale nie mam ochoty porównywać każdej przeczytanej książki z innymi, analizować i rozkładać postaci czy języka na części pierwsze.  Pisanie jest dla mnie chwilą przyjemności i tym ma pozostać :)

Biorąc pod uwagę moment ukazania się powieści nie da się ukryć, że po "Piątą falę" sięgnęłam dosyć późno. Dlaczego? Swego czasu zaczytywałam się w książkach fantastycznych i fantasy, ale z czasem coraz trudniej było mi znaleźć coś, co rzuciłoby na kolana, no i na dodatek byłoby w zasięgu mojej ręki. Uwielbiałam pobujać w obłokach odrywając się od rzeczywistości. To bujanie miało być lekkie i przyjemne, pozbawione trudu przekopywania się przez kolejne stronice oraz myśli: kiedy to się nareszcie rozkręci? Kiedy zacznie się coś dziać? Zdecydowanie bardziej wolę chwile wahania, czy mogę jeszcze pozwolić sobie na kolejne kilka stron, kolejny rozdział, czy też doczytanie książki do końca... Oj a w przypadku "Piątej fali" było tych wahań troszkę :) Jeszcze jedna strona, jeszcze dwie, dokończę rozdział, a tak właściwie zostało tylko 50 stron do końca, więc szkoda byłoby odkładać...

Odpowiedź na pytanie, czy ludzkość jest w stanie odeprzeć atak obcej cywilizacji, TYSIĄCKROTNIE bardziej rozwiniętej niż nasza, jest jednoznaczna i na pewno nikt nie ma co do tego wątpliwości. Niezwykle INTRYGUJĄ jednak sposoby, jakie OBCY mogliby wykorzystać, by zawładnąć naszą planetą. Nie rozpatrywałam tego w kwestii pomysłowości autora, bo Rick Yancey opisał to tak realistycznie, tak przekonująco, że odnosiłam wrażenie, jakbym tkwiła w tym wszystkim po uszy. Jakby zostało to wszystko wyjęte z tajnych akt organizacji, która tego typu sprawami się zajmuje...

Bezsilność, którą odczuwamy, nakazuje uruchomić myślenie, bo tak naprawdę człowiek przecież ZAWSZE, DO SAMEGO KOŃCA, ma NADZIEJĘ... Że a nuż uda się Obcych przechytrzyć, że a nuż popełnią oni jakiś błąd, który zniweczy ich plany, że a nuż atuty naszego CZŁOWIECZEŃSTWA okażą się ponad tym wszystkim... I znowu nasuwa mi się myśl, która niejednokrotnie gości w moich rozmyślaniach: dlaczego ludzkość jednoczy się tylko w obliczu katastrof i zagrożeń? Dlaczego na co dzień jeden drugiego utopiłby w łyżce wody? "Człowiek człowiekowi wilkiem"... Ale może, a jakże, bo to ON - CZŁOWIEK, a nie kosmita. No i w końcu ON nie chce zniszczyć całej ziemi, nie chce zniszczyć wszystkich... Tylko tego jednego, ewentualnie dwóch, może trzech... A OBCY niech wracają do siebie o ile nie chcą podzielić się z nami czymś, co nam będzie na rękę :) Nie chcemy ani pierwszej fali, ani drugiej, ani trzeciej.... Za to chcemy dalszej części sagi :)

Wieczna poszukiwaczka...

Kiedyś już wspomniałam, że jestem poszukiwaczką... Śmiało mogłabym dodać: WIECZNĄ POSZUKIWACZKĄ, bo tak naprawdę zawsze jest coś do ODKRYCIA. Wydawałoby się, że we współczesnych czasach nietrudno o tego typu dokonania. W końcu zalewa nas z każdej strony taki natłok informacji, że nic tylko wybierać i przebierać. Tyle że tak naprawdę ile na to przebieranie mamy czasu? Czas każdego z nas jest mniej lub bardziej ograniczony i faktycznie szczęśliwi, którzy czasu liczyć nie muszą... CZAS mija nieubłaganie, a tu tyle jeszcze do odkrycia :)

Skąd biorą się moje mniejsze i większe odkrycia? Bywa, że decyduje o tym przypadek... I tak na przykład sięgam po książkę, bo PRZYPADKIEM wpadła mi w ręce, bo PRZYPADKIEM gdzieś się natknęłam na jej opis, bo PRZYPADKIEM była promocja... PRZYPADEK też często decyduje o tym, że sięgam, by wypróbować jakąś nowość. Nieraz jednak coś po prostu zaciekawi, zaintryguje albo tak najzwyczajniej w świecie się spodoba... Jestem przekonana, że KAŻDY TAK NIERAZ MA :)

Do PRZYPADKÓW zaliczyłabym to, że uda mi się coś gdzieś wygrać i mieć możliwość przetestować. I tu muszę Wam zdradzić, że zazwyczaj jest to niezwykle udane testowanie, bo uwieńczone przywiązaniem do produktu na dłużej, czyli do czasu, gdy nie odkryję czegoś NOWSZEGO, LEPSZEGO... I latam po sklepach szukając tego konkretnego produktu, polecam ten produkt ZNAJOMYM, bo niby dlaczego tylko JA mam być szczęśliwą posiadaczką tych DROBINEK SZCZĘŚCIA, które wszak ostatecznie składają się na nasze lepsze samopoczucie i na to, że mamy ochotę zamknąć na moment oczy i powiedzieć: JESTEM SZCZĘŚLIWA... Nieważne, że to tylko CHWILA... Ważne, że jest, że się zdarzyła, że była tym momentem EUFORII, UNIESIENIA... Czegokolwiek, co wpuściło promyczek słońca do naszej codzienności :)