wtorek, 11 marca 2014

Trzy rodzaje książek wg mojej osobistej skali...

Książki podzieliłabym na kilka rodzajów:
1) te, przez które nijak nie da się przebrnąć i w końcu zrezygnowana odkładam na bok, by nigdy do nich nie wrócić;
2) te, które wciągają od pierwszych stronic i człowiek zachłannie wertuje kartki, by dowiedzieć się jak to wszystko się zakończy;
3) i w końcu te, które od samego początku są obietnicą niesamowitych przeżyć i tak umiejętnie je dawkują, że człowiek delektuje się nimi, chłonąc każde słowo, każdy namalowany słowami obraz, każdą myśl i każde uczucie, które zdawałoby się nie mieć odpowiedników w werbalnym świecie, a tak wspaniale nazwane przez autora, że można nie zastanawiać się, co autor miał na myśli...

I właśnie jedną z książek, a raczej rządkami liter, które chciałabym z niej wyczytać i zostawić w sobie na zawsze, delektuję się ostatnio. "Delektuję" to najodpowiedniejsze słowo, bo od paru dni dawkuję sobie wieczorami tę lekturę jak najbardziej wysublimowaną przyjemność. I nawet kiedy natrętna POKUSA próbuje nakłonić mnie, bym czytała dalej, dzielnie zamykam książkę mówiąc sobie ot tak po prostu DOŚĆ... Potem zamykam oczy i chociaż przez moment pozostaję w świecie, który stworzyła Magdalena Kordel w "Malownicze. Wymarzony dom".

I wybaczcie: dzisiaj zostały mi ostatnie strony, więc mam zamiar zatracić się w lekturze bez reszty... A co tam delektowanie! Dziś będzie szaleństwo na całego, a jutro ciut więcej na temat powieści :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz