Biorąc pod uwagę moment ukazania się powieści nie da się ukryć, że po "Piątą falę" sięgnęłam dosyć późno. Dlaczego? Swego czasu zaczytywałam się w książkach fantastycznych i fantasy, ale z czasem coraz trudniej było mi znaleźć coś, co rzuciłoby na kolana, no i na dodatek byłoby w zasięgu mojej ręki. Uwielbiałam pobujać w obłokach odrywając się od rzeczywistości. To bujanie miało być lekkie i przyjemne, pozbawione trudu przekopywania się przez kolejne stronice oraz myśli: kiedy to się nareszcie rozkręci? Kiedy zacznie się coś dziać? Zdecydowanie bardziej wolę chwile wahania, czy mogę jeszcze pozwolić sobie na kolejne kilka stron, kolejny rozdział, czy też doczytanie książki do końca... Oj a w przypadku "Piątej fali" było tych wahań troszkę :) Jeszcze jedna strona, jeszcze dwie, dokończę rozdział, a tak właściwie zostało tylko 50 stron do końca, więc szkoda byłoby odkładać...

Bezsilność, którą odczuwamy, nakazuje uruchomić myślenie, bo tak naprawdę człowiek przecież ZAWSZE, DO SAMEGO KOŃCA, ma NADZIEJĘ... Że a nuż uda się Obcych przechytrzyć, że a nuż popełnią oni jakiś błąd, który zniweczy ich plany, że a nuż atuty naszego CZŁOWIECZEŃSTWA okażą się ponad tym wszystkim... I znowu nasuwa mi się myśl, która niejednokrotnie gości w moich rozmyślaniach: dlaczego ludzkość jednoczy się tylko w obliczu katastrof i zagrożeń? Dlaczego na co dzień jeden drugiego utopiłby w łyżce wody? "Człowiek człowiekowi wilkiem"... Ale może, a jakże, bo to ON - CZŁOWIEK, a nie kosmita. No i w końcu ON nie chce zniszczyć całej ziemi, nie chce zniszczyć wszystkich... Tylko tego jednego, ewentualnie dwóch, może trzech... A OBCY niech wracają do siebie o ile nie chcą podzielić się z nami czymś, co nam będzie na rękę :) Nie chcemy ani pierwszej fali, ani drugiej, ani trzeciej.... Za to chcemy dalszej części sagi :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz